
Za oknami prószy śnieg, a Święta już niedaleko. Na zmęczenie niedzielno-zimowe, potygodniowe, najlepiej coś czekoladowego, a właściwie kakaowego. Malutkie talarki z 25 dag mąki, 5 dag kakao, tyluż mielonych orzechów laskowych, łyżeczki proszku do pieczenia, 20 dag masła, 15 dag brązowego cukru, torebki cukru waniliowego i 3 jajek. Z polewą z trzech łyżek mleka, cukru w takiejż ilości, jak i masła oraz 2 łyżek ciemnego kakao i łyżki rumu – jeśli ktoś chce lekko rozgrzać się kakaowo.
Kupiłam niewielki przetaczek do mąki z miarką – bardzo dobrze przesiewa. Orzechy laskowe mielę zazwyczaj w młynku do kawy, tyle, ze trzeba mielić długo i starannie. Mąkę, orzechy i proszek mieszamy razem – mąką przybiera piękną, jasnoczekoladową barwę. Masło z cukrem i cukrem waniliowym ucieramy, aż powstanie kremowa masa; dodajemy stopniowo jajka, a potem mąkę wymieszaną z kakao i orzechami. Ciasto wyrabia się szybko – ma piękną ciemną barwę i kakaowy intensywny zapach. Ciekawe jak pachną ziarna kakaowca? Samo drzewo wygląda ponoć rajsko – ciemnozielonolistne, o migdałokształtnych owocach wielkości ogórka, w odcieniach zieleni, czerwieni, żółci, brązu...
Piekarnik dobrze nagrzać wcześniej, do temperatury 180 stopni. Z wyrobionego ciasta urywać i formować kulki wielkości orzecha włoskiego, po czym lekko rozpłaszczone układać na wyłożonej papierem do pieczenia blaszce. Piec około 15 minut, ale czas jest umowny – ważne, żeby ciasteczka były brązowe.
Kiedy ostygną, można je zanurzać do połowy w polewie. Masło, Kakao, mleko, cukier i rum rozpuścić w rondelku i lekko podgrzewać, nie gotując, aż masa zgęstnieje. Wtedy obtaczać talarki. Można jednak i nie oblewać – to już kwestia smaku, ochoty i gustu. Same też są pyszne.
I może jednak powiedzcie delikatnie /kotu/psu/dzieciom/mężowi (niepotrzebne skreślić), że do kuchni wchodzi się po pieczeniu, a nie przed...
Po pieczeniu.