niedziela, 5 grudnia 2010

Kakaowo



Za oknami prószy śnieg, a Święta już niedaleko. Na zmęczenie niedzielno-zimowe, potygodniowe, najlepiej coś czekoladowego, a właściwie kakaowego. Malutkie talarki z 25 dag mąki, 5 dag kakao, tyluż mielonych orzechów laskowych, łyżeczki proszku do pieczenia, 20 dag masła, 15 dag brązowego cukru, torebki cukru waniliowego i 3 jajek. Z polewą z trzech łyżek mleka, cukru w takiejż ilości, jak i masła oraz 2 łyżek ciemnego kakao i łyżki rumu – jeśli ktoś chce lekko rozgrzać się kakaowo.
Kupiłam niewielki przetaczek do mąki z miarką – bardzo dobrze przesiewa. Orzechy laskowe mielę zazwyczaj w młynku do kawy, tyle, ze trzeba mielić długo i starannie. Mąkę, orzechy i proszek mieszamy razem – mąką przybiera piękną, jasnoczekoladową barwę. Masło z cukrem i cukrem waniliowym ucieramy, aż powstanie kremowa masa; dodajemy stopniowo jajka, a potem mąkę wymieszaną z kakao i orzechami. Ciasto wyrabia się szybko – ma piękną ciemną barwę i kakaowy intensywny zapach. Ciekawe jak pachną ziarna kakaowca? Samo drzewo wygląda ponoć rajsko – ciemnozielonolistne, o migdałokształtnych owocach wielkości ogórka, w odcieniach zieleni, czerwieni, żółci, brązu...
Piekarnik dobrze nagrzać wcześniej, do temperatury 180 stopni. Z wyrobionego ciasta urywać i formować kulki wielkości orzecha włoskiego, po czym lekko rozpłaszczone układać na wyłożonej papierem do pieczenia blaszce. Piec około 15 minut, ale czas jest umowny – ważne, żeby ciasteczka były brązowe.
Kiedy ostygną, można je zanurzać do połowy w polewie. Masło, Kakao, mleko, cukier i rum rozpuścić w rondelku i lekko podgrzewać, nie gotując, aż masa zgęstnieje. Wtedy obtaczać talarki. Można jednak i nie oblewać – to już kwestia smaku, ochoty i gustu. Same też są pyszne.
I może jednak powiedzcie delikatnie /kotu/psu/dzieciom/mężowi (niepotrzebne skreślić), że do kuchni wchodzi się po pieczeniu, a nie przed...
Po pieczeniu.

sobota, 4 grudnia 2010

Muzyczno-kulinarnie

Bliskie mi rozważania Philippe Baussanta z „Barokowej melokuchni” , co "nie tuczy”, spowodowały szybki skok w kierunku lodówki i zlustrowanie jej. Zawartości. Serek wędzony i białe wino? Są.
Rzecz w słowach, myśli przewodniej dzieła i metaforach. Słowo, to zwodnicze narzędzie wszelkiej wypowiedzi, każdej opowieści, jest mniej uchwytne niż ołówek, czy pędzel.
Jedynym, co możemy zrobić, aby złapać rzeczywistość, doznanie, uchwycić coś, co niepochwycalne, to zmetaforyzować, nadać słowu , bądź kilku słowom, znaczenie głębsze niż to, doświadczalne. Zdaniem niektórych, dawniej większość słów, o ile nie wszystkie, miały to niepochwytne, metaforyczne znaczenie - przechodzenie od konkretu, doświadczanego do metafizycznego, pojmowanego, ale nieopowiedzianego, potem dopiero rozmieniliśmy mówienie na ścisłe, dokładne wyjaśnianie i kategoryzowanie. Pokroiliśmy świat na działki, szufladki, opisując choćby miłość jako proces chemiczny, bądź jednostkę chorobową, zamiast płomienia, czy strzały boskiego psotnika, synka Afrodyty czy Wenus, Anadyoménē, tej kapryśnej bogini, wyłaniającej się z piany morskiej, na muszli jak w wizji florenckiego mistrza.
A jak za pomocą metafory opisać muzykę? Używając wszystkich pięciu zmysłów, smaku, dotyku, słuchu, węchu, wzroku? Mamy barwę dźwięków muzyki, gęstość, smak?
Odkąd sama zaczęłam dostrzegać, że muzyka to nie jedna fala, ale zbiór, cały wodospad różnorakich dźwięków, składających się na jedną ciągłą smugę, sama mam wrażenie smaku – innymi słowy, podobnie jak przy czytaniu „Klubu Pickwicka” zaczynam być głodna.
A oto zdanie, z którego Beaussant jest sam dumny, barokowe i metaforyczne, jak przystało na frazę o XVIII wiecznych organach: „Szczególny smak wielkich organów francuskich XVIII wieku polega na miękkości burdonów, na smaku świeżych owoców fletów, na mocy taniny rejestrów krummhornów i kwaśności mikstur” – w oryginale brzmi to zapewne lepiej. Przy okazji ciekawie grają ze sobą niemiecka i włoska terminologia we francuskim tekście – ale wszak muzyka organowa nie była wynalazkiem i chlubą akurat Francuzów...
Smaki i dźwięki odwołują się do siebie nawzajem – i autor wziął na siebie, jak sam zauważył rolę impresaria sztuki poufnej , prywatnego życia kolegów po fachu, która to sztuka jest nader ceniona we Francji. A zatem, co jadają muzycy?
Jako przedstawicielka płazowatych, nie mogę się powstrzymać, przed przytoczeniem przepisu na:

"Szatańskie żabie udka
Weź dwa kilo udek na 4 osoby. Jeśli są mocno zamrożone, pozwól, by się całkowicie rozmroziły. Zamarynuj je na całą noc w wielkim naczyniu wypełnionym piwem Duvel (bardzo wonne belgijskie piwo, duvel po flamandzku znaczy diabeł). Na drugi dzień osącz je. Obtocz w mące i wrzuć na gorącą patelnię z kawałkiem masła i odrobiną oleju kukurydzianego. Podrumień mocno w ciągu dwóch minut, potem dopraw pieprzem, solą, oregano, szczypiorkiem i tymiankiem. Gotuj jeszcze na średnim/słabym ogniu przez około 25 minut pod przykryciem, dodając od czasu do czasu strumyczek oleju, jeśli trzeba. Mąka powinna się lekko ozłocić, reszta – pozostać soczysta.
Podawaj ciepłe na przystawkę."

Osobiście proponowałabym pół kilo na miłą kolację we dwoje, przy preludiach i fugach barokowych. Jeszcze nie próbowałam, ale jakoś mi to sympatycznie brzmi, a kiedy wypróbuję, nie omieszkam przekazać wrażeń. Tylko jakie wino do żabich udek?

żabi blok

Jako że jest to żabi blok (żabie rysunki będą, będą), witam potencjalnych czytelników stosownym i staroświeckim (jak na żabkę) : kum! kum! kum!