wtorek, 28 września 2010

Deszcz

Deszcz, deszcz, deszcz. Kraina Deszczowców, doprawdy.

poniedziałek, 27 września 2010

Zaufanie

Żaba przeglądała ostatnio różne znajome i nieznajome blogi i trafiła na tekst, który przypadł jej ogromnie do serca. Autorstwa niejakiej Toroj, o zaufaniu.
I "miłości warunkowej". Rzecz dotyczy wprawdzie dzieci i nieuczciwego, złośliwego, a często po prostu bezmyślnego traktowania małego człowieka, ale przecież w relacjach między dorosłymi ludźmi też są takie "warunkowe relacje". Tym samym, co mówienie dziecku: "jak nie będziesz grzeczna, to Cię zostawię/przyjdzie Baba Jaga/ Czarny Człowiek" jest powiedzenie przyjacielowi: "jak nie zrobisz tego albo tego, to ja Ci zrobię to i to". Innymi słowy, szantaż emocjonalny, w celu osiągnięcia czegoś, co można by osiągnąć uczciwością i zwykłą rozmową. Wykorzystanie przedmiotu lub podmiotu człowieczej miłości jako narzędzia nacisku. Ładnie się to kojarzy z praktykami systemów totalitarnych i organizacji przestępczych: "no, jeśli Pan nie podpisze się nam tutaj, to nie będzie mógł pan wykonywać swojej pracy/to niektórzy ludzie się czegoś o panu dowiedzą/to niech się pan pożegna z wyjazdem", "jeśli pan będzie występował w sądzie, to żonę/córkę/siostrę spotka coś nieprzyjemnego. Pana zresztą też."
Po co zresztą sięgać do tych sfer? Takie rzeczy zdarzają się i przyziemnie. "Nie będziesz taki jak chcę, żebyś był, to koniec ze znajomością".
Szkoda tylko, że ludzie tak czyniący nie zauważają, że tracą coś, czego nie dostaną za żadne pieniądze - czyjąś przyjaźń, szacunek, oddanie. Że mogą utracić i wyrzucić do kosza kogoś, kto mógłby im w czymś pomóc, coś im dać. Coś cenniejszego niż praca, kariera, wygodne życie. "Ich strata" - powiecie, zapewne, mili czytelnicy. Strata tak, ale rana w ten sposób zadana nie boli mniej. Zwłaszcza gdy ten przyjaciel jest przekonany, że robi słusznie i nie umie przyjść i powiedzieć nawet: "przepraszam". Bo to jest tak: "ja Cię kopnę, niechcący zupełnie, to ty odkopujesz". A już nie daj Boże, licytacja, co kto zrobił. Pewnych rzeczy nie powinno się robić, niezależnie od tego, kto co powiedział, kto co zrobił. Zwłaszcza jeśli zrobił to nieświadomie. A tak, spiralka się nakręca. A może to wszystko po to, żebyśmy się nauczyli wybaczać sobie nawzajem? Przepraszać, tłumaczyć? Tylko kto ma poprosić pierwszy? I dlaczego na ogół to musi być tylko jedna osoba? Co z sytuacjami, kiedy tłumaczenie boli, kiedy mówisz "A", a ktoś rozumie "B"?
Dlaczego tak się dzieje w ogóle? Dlaczego ludzie robią sobie (nie tylko dzieciom takie rzeczy? Może dlatego, że (jak twierdzi Toroj) - dostajemy zaufanie za darmo, na kredyt, bez warunków zapisanych drobnym druczkiem. Dajemy i w przyjaźni zaufanie na kredyt, całkowicie za darmo, bo chcemy być dla kogoś, poświęcić swój czas. A tego co za darmo - wiadomo, nie ceni się. Bo życie stało się marketem, umową handlową. Teraz modna jest asertywność. Teraz znajomość można tylko kupić. Najlepiej drogo, bo to, co Ci dają za darmo, to od razu podejrzane.
A może ludzie robią sobie takie rzeczy, bo boją się odrzucenia? I żeby ich samych nie bolało, wolą, jak to się w niektórych mądrych tekstach pisze, uprzedzić domniemany atak? Tylko po co przyjmować, że nas chcą atakować?
To pomyślawszy, żaba westchnęła, wytarła zakatarzony nos i zwinęła się w kłębek na liściu, ze "Śmiercią na obczyźnie" Donny Leon, która to "Śmierć" na szczęście jest o czymś zupełnie innym.

niedziela, 19 września 2010

Srebrem koronkowane

I kolejna porcja żabich artclay'ów.



Kolczyki i wisiorek ze srebrnej plecionki. Wprawka.



Czarne oksydowane "róże feanorejskie" :), w tym jedna z różową cyrkonią (robiąc je, składałam w myśli ukłon pewnej czytelniczce tego bloga:)) - mogą być z nich kolczyki.



Odciski z formy silikonowej - muszelki z zastygłą grudką piasku. Słabo to wszystko widać, ale żeby dobrze złapać fakturę i muszli i piasku, trzeba by lepszego aparatu niż ten żabi.

piątek, 17 września 2010

Kocie "elfy"

Żaba przeglądała ostatnio internet i zachorowała. Wirus nosi nazwę kot rosyjski niebieski , a wywołuje (przynajmniej u żab:)):

a) gwałtowną miłość,
b) chęć natychmiastowego wzięcia jakiegokolwiek egzemplarza na ręce,
c) marzenia, jakby to było, gdybyśmy byli przy sobie,
d) chęć budzenia się z kocim łebkiem wtulonym w szyję i nawet z pazurkami na nodze,
e) chęć inteligentnej z nim rozmowy,
f) chęć czytania mu wszystkiego, co jest w domu
g) chęć karmienia go i opiekowania się nim,
h) chęć bawienia się z nim,
itp., itd.
czyli typowe, ciężkie zakochanie.
Czyli jestem na najlepszej drodze do wyrażenia zgody na bycie "człowiekiem kota".
Podobnych uczuć zapewne doświadczali Valarowie z Amanu, na widok Finwego, Elwego i Olwego (ciekawam, czy także mieli gwałtowną ochotę głaskania tych pięknych, dziwnych stworzeń po głowach?:)). Nie żebym się porównywała, broń Boże:), ale rasowej tolkienistce analogie same wpadają do głowy.
Kot rosyjski niebieski jest stworzeniem smukłym, średniej wielkości, o szarej lub niebieskawej sierści ze srebrnym zabarwieniem (co zawdzięcza milimetrowej długości białym końcówkom włosa); oczy ma migdałowe, zielone, poduszeczki łap zaś - lawendowe. Cichy, „rozmawia szeptem”, pełen gracji. Nader czuły pieszczoch (choć to, rzecz jasna, nie reguła, bywają i bardziej zdystansowane "elfy", zawsze jednak wierne), przywiązuje się bardziej do swego człowieka niż do miejsca, towarzyszy właścicielowi wszędzie, acz nie narzuca się zarazem. Bardzo inteligentny, zwinny i ruchliwy, rzadko coś niszczy. Lubi podróże, ciekawy świata, dobry kompan, chce być kochany i kocha sam. I prawie w ogóle nie linieje, poza sezonową zmianą sierści.
Wywodzi się z rasy naturalnej, prawie nie zmienionej od XVII wieku.
Nie ma pewności, czy rzeczywiście ojczyzną kotów tych jest Rosja. Niemniej to bardzo popularna wersja ich pochodzenia. Ponoć przodkowie rosyjskich niebieskich kotów mieszkali w lasach koło Archangielska. Z całej ich populacji, mającej bardzo różne umaszczenie, niebieskie właśnie tak zachwyciły żeglarzy, że brali je na pokład. Ponoć, jak do dziś się twierdzi - miały im przynieść szczęście i spełnić marzenia. Do Europy trafiły podobno w XVI wieku, na statkach angielskich. Były nader hołubione na dworze królowej Wiktorii oraz na dworach carskich. Car Mikołaj II miał ponoć swą ulubioną błękitną koteczkę.
Pierwsze hodowle tych kocich "elfów" powstały na przełomie XIX i XX wieku (a pierwszy błękitny kot wystawiony w Anglii, w 1875) ale II wojna światowa omal nie doprowadziła do wyginięcia rasy. Udało się ją na szczęście utrzymać. Jak żaba czytała, hodowcy zdecydowali się na krzyżowanie swych kotów z syjamskimi (i niebieskim rodzicom ponoć rodzą się czasem kociaki w kolorze syjamów:)).Jednakże w 1965 roku, w Wielkiej Brytanii powstał nowy program hodowlany, który przywrócił rasie oryginalną dawną budowę , zaś typowo syjamskie cechy uznano za wadę.
W Polsce, po wojnie, pierwszy rosyjski niebieski kot dotarł w 1990 roku, z Rosji. Jak fama niesie, jego pani zapragnęła mieć to właśnie stworzenie, gdy zobaczyła jego podobiznę na znaczku pocztowym. Później trafiły do nas koty niebieskie z innych krajów i sporo hodowli już mamy.
A żaba właśnie rozważa udanie się do którejś i nastawienia siebie i reszty domu na przybycie domownika w kolorze błękitno-srebrnym, o wdzięku Szarego Elfa z Tolkienowskich baśni i ślicznych, migdałowych oczach.
Jak jej się uda - nie omieszka pokazać.

wtorek, 14 września 2010

Dyniowo mi

Dynie, dynie, dynie. Z ciastem z dynią żaba zetknęła się po raz pierwszy w Dziecku Rosemary – jak zapewne pamiętacie Guy żałuje tam, ze nie kupił swojego absolutnie ulubionego ciasta dyniowego u „Horna i Hardarta”.


Ciasto dyniowe (nie od Horna i Hardarta, ale też dobre)

Robi się je bardzo podobnie jak ulubione żaby fińskie ciasto z rodzynkami, tylko zamiast kawy dodaje się dynię.

300 g mąki
200 g brązowego cukru
200 g dyni
100 g masła (82 %)
2 jajka
1 łyżeczka sody,
1 łyżeczka imbiru,
1 łyżeczka cynamonu,
trochę startej gałki muszkatołowej,
parę goździków,
jeśli ktoś lubi – można dodać rodzynki

Dynię pokroić lub zetrzeć na grubej tarce, dodać goździki, gałkę, imbir, cynamon, ew. rodzynki i poddusić aż będzie zupełnie miękka, odstawić, wystudzić. Jajka ubić z cukrem na pianę, masło stopić, wymieszać wszystko z dynią (przestudzoną).Dodać mąkę, starannie wyrobić. Dodać sodę. Blaszkę wysmarować masłem (lub margaryną) posypać bułką tartą. Wlać ciasto i piec około 40 minut w 180 stopniach.

Można też bardziej wykwintnie przyrządzić dynię z nadzieniem:

2 łyżki oliwy
225 g cebuli, posiekanej w plasterki
250 g twardych jabłek, obranych i pokrojonych w plastry,
Po ½ płaskiej łyżeczce mielonego imbiru i kminku,
¼ płaskiej łyżeczki soli,
Świeżo zmielony czarny pieprz,
225 g kasztanów mrożonych (lub świeżych, jeśli ktoś ma), obranych,
115 g suszonych śliwek, pokrojonych w ćwiartki,
115 g moreli, jak wyżej,
115 g mieszanki orzechowej (np. studencka:)), orzechy włoskie
30 g nasion słonecznika i dyni,
1 dynia, kilogramowa,

W dużym rondlu rozgrzać oliwę i smażyć cebulę, aż będzie miękka, dodać jabłko i smażyć dalej przez 2 minuty, potem wsypać imbir, kminek, sól, trochę pieprzu i wszystko dobrze wymieszać. Smażyć przez dwie minuty, potem dodać kasztany, śliwki, morele, orzechy i nasiona i znów dobrze wymieszać.
Rozgrzać piekarnik do temp. 190 stopni. Dynię przeciąć na pół wzdłuż osi, wybrać pestki, a połówki dyni ułożyć w brytfannie lub w innym naczyniu żarooodpornym, przeciętą stroną do góry. Wypełnić dynie masą z orzechów i owoców, a brytfankę (lub co tam macie)przykryć folią.
Piec przez 1,5 godziny, aż dynia będzie miękka, a nadzienie wilgotne i zrumienione. Możecie wnieść na stół gorące, możecie zaserwować na zimno z pomarańczami i sałatą.

Zróbcie, podajcie na deser po kolacji, ale przedtem zamknijcie starannie drzwi na cztery spusty i nie przyjmujcie żadnych „czekoladowych myszy” od nadzbyt troskliwych sąsiadek. Przecież deser już macie...

niedziela, 12 września 2010

Srebrem malowane

Tym razem ćwiczenie drugie: artclay'owe, srebrne listki wykonane żabimi płetwami.



Jeszcze trochę przede mną...:)

poniedziałek, 6 września 2010

Srebrem modelowane

ArtClay to odzyskane przemysłowo (m.i.n. ze zużytych klisz, z wyrobów jubilerskich i dentystycznych) czyste złoto lub srebro do którego po oczyszczeniu dodaje się włókienną papkę oraz wodę. Powstaje w ten sposób masa podobna do plasteliny, którą można formować jak plastelinę, tworząc dowolne przedmioty. Kiedy zastyga, staje się sucha i twarda jak gips, zaś po wypaleniu palnikiem, w piecu lub na metalowej siatce umieszczonej nad zwykłą kuchenką gazową, staje czystym (99’9%) srebrem lub złotem (22 karaty). Można tę substancję obrabiać zarówno jak plastelinę, suchą glinę, czy – po wypaleniu – jak metal. Można łączyć z innymi materiałami, zarówno tymi, które wymagają lub pozwalają na wypalanie (szkło Dichroic, emalia, cyrkonie, modelina) jak i tymi, które umieszcza się już po wypaleniu przedmiotu (inne kamienie szlachetne, filc, także klasyczne srebro i złoto).
Materiał narodził się w Japonii. Kazuo Aida, właściciel Aida Chemical Industries Co Ltd. badał używane w przemyśle fotograficznym światłoczułe materiały zawierające srebro i wpadł na pomysł odzyskania tegoż. Prowadzono również próby nad podobnym „recyklingiem” innych metali – z tym były kłopoty, ze względu na utlenianie się materiału podczas wypalania, którego to procesu nie dało się ograniczyć. Udało się to w końcu Amerykanom – w 2008 roku na konferencji PMC zaprezentowano efekt pracy Billa Strouve, Hadara Jacobsona i Celie Fago, czyli BronzClay (zawiera 11% cyny, 89% miedzi, wodę i spoiwa włókienne; po wypaleniu powstaje brąz gęstości ok. 90 %) i CopperClay (zawiera miedź, wodę i spoiwo – po wypaleniu powstaje miedź o gęstości 95%).
ArtClay ma różne formy. Blok ("cegiełki" od 7 do 50 g), pasta, masa w strzykawce (idealna do tworzenia delikatnych wzorów), "Overlay" do malowania na podkładkach ceramicznych... Japończycy wymyślili też papier ArtClay, czyli po prostu ArtClay w formie papieru, idealny do składania srebrnych origami.
Żaba miała w tę niedzielę okazję pierwszy raz zrobić coś z ArtClay. Faktycznie, kształtuje się jak plastelina, tylko trzeba uważać, bo szybko wysycha. Najwięcej emocji sprawiło wypalanie palnikiem zawieszki położonej na skamolexie – trzeba było uważać, żeby nie przepalić. I moment, kiedy płytka robiła się różowawa, a papier zawarty w środku buchnął nagle ogniem. Potem, po ostudzeniu w zimnej wodzie czyści się to drucianą szczoteczką i mamy srebrną ozdóbkę. Wprawdzie krzywa, nieforemna, ale początki są zawsze trudne – potem będzie (mam nadzieję) lepiej. Na następnych zajęciach malujemy Artclayem listki i będą kolczyki lub zawieszka.
A poniżej nieco koślawy wyrób żabich płetw:)




sobota, 4 września 2010

Lubienia jesiennego c.d

Do zabawy w "to lubię"
pozwoliłam sobie zaprosić:
1. Moją przygodę czyli Yvettę od kartek i pięknych robótek
2. Hankową Dżo z całym jej stylem
3. Vanilladecor z pięknych wnętrz
4. Shadow of Mind
5. magamarę z deszczowej wyspy
6. jadwiszkę z jej cudnymi kolczykami
7. Nieco bezczelnie, ale mam nadzieję, że wybaczy, bo nie mogę się oprzeć:) - Vinyamar morsko-nostalgiczno-baśniowy
8. Weronikę i Tomka opisujących zaskakujące niekiedy życie w kraju Królowej Małgorzaty
9.Sabbath of sense piszącą o zapachach, jak pisałby chyba Szalony Kapelusznik, gdyby się udzielał w internecie
10.Left Moon of Side z czarno-białymi impresjami

I nie byłabym sobą, gdybym nie złamała zasad;P, nie darmo moim ideałem jest Gaudi wszędzie wsadzający do rysunków architektonicznych "coś od siebie"
wiewiórka jako punkt dodatkowy:), choć już brała udział.

piątek, 3 września 2010

To lubię jesiennie

Skończyło się lato, minęły wakacje. Mnóstwo pracy przede mną, a za mną tony przeczytanych dziwnych książek, które...
lubię.
Ostatnio wciągają mnie kryminały, szczególnie rosyjskie, Tatiany Polakowej i Aleksandry Marininy - jest tam wszystko to, co najbardziej lubię w kryminałach, a więc - zagadka, humor i koloryt kraju, z którego wywodzi się autor. I mnóstwo smaczków życia rosyjskiego, przemyconych mimochodem. Uczciwie mówiąc - głównie dlatego czytam kryminały.Ale o tym niebawem.
Na razie , dziękuję wiewióreczce morskiej, opisującej na swoim blogu wdzięcznie życie z kotem o imieniu Haker, podróże, robótki, wypieki, wszystkie małe orzeszki leszczynowe, z których składa się życie; nanizane na gałązki z ulubionych krzewów, drzew i zawieszone na kwiatach z wiewiórczynego ogródka, tworzą miły oku kolaż, raz kolorowy, raz czarno-biały, za zaproszenie do zabawy w "to lubię". Pewnej fance pewnego pięknego japońskiego muzyka także dziękuję za to samo:P.
Zabawa w "To lubię".

Zasady zabawy:
1) podaj kto zaprosił Cię do zabawy.
2) wymień 10 rzeczy, które lubisz.
3) przekaż nagrodę kolejnym 10 blogerom
i poinformuj w komentarzach o tym fakcie.

Lubię:
1. Czytać ciekawe książki w fotelu przy herbacie i ciasteczkach. Najlepiej w kawiarni.
2. Odwiedzać wszystkie znane i nieznane knajpki, w celu sprawdzenia, co jest do zjedzenia.
3. Świat Tolkiena. Im go więcej, tym lepiej.
4. Analizy retoryczne. I historyczno-literackie tekstów. Czytać. Im więcej, tym lepiej.
5. Spać. im więcej tym lepiej.
6. Wędrować przed siebie. J.w.
7. Moich przyjaciół. Takich prawdziwych.
8. Huśtać się na wszystkich napotkanych huśtawkach
9. Rysować i malować
10. Marzyć sobie.
11....
Ups. Tylko 10? Jeszcze mi dużo zostało...
Lista zaproszonych będzie wieczorem:)

żabi blok

Jako że jest to żabi blok (żabie rysunki będą, będą), witam potencjalnych czytelników stosownym i staroświeckim (jak na żabkę) : kum! kum! kum!