piątek, 28 maja 2010

Trzeba się czasem napić

Czasem się trzeba czegoś napić.
Czas na herbatę, a Francuska rozkopana. Ma to jedną zaletę – nikt nie przejedzie Cię na światłach, a światła w Warszawie osobnika niezmotoryzowanego denerwują. W takiej Angli np. jeśli naciśniesz odpowiedni guziczek przy sygnalizatorze, światło się zmienia natychmiast. Nie mówiąc o tym, ze wystarczy, żeby pieszy zbliżył się do krawędzi chodnika, a samochody jadące naprzeciw zaczynają wytracać prędkość. U nas wprawdzie nie ma wolnoamerykanki jak we Lwowie czy Kijowie, ale pieszy chcący przejść przez jezdnię jest osobnikiem nieporządanym. A tak, tak, przez „rz”, a nie poczciwe prawidłowe „ż”. Lepiej oddaje, niestety, stan umysłu niektórych kierowców. Zdarzają się przypadki, że i na zielonym świetle potrafi ktoś przejechać na zasadzie, „a nuż się uda, glin nie widać”. Jest to jeden z uroków życia wielkomiejskiego, niemniej wolę jakoś mniej ruchliwe arterie.
Rozkopana Francuska stanowi ciekawy kontrast dla oczu i gimnastykę dla nóg, zwłaszcza po ostatnich deszczach – w pantofelkach trzeba ostrożniej.
Jako że, jak pisałam, mam czas na herbatę, zaglądam częściej do herbaciarni „Ganders Tea Room”. Pamiętam ją jeszcze sprzed kilku lat, gdy była tam franczyzowa filia „Tea Time”, która to sieć zniknęła z Warszawy, potem „Garden Tea House”, ale jedno się nie zmieniło: herbata, wystrój i scones.
Najlepsze z masłem i konfiturą, do tego herbata z mlekiem i koniecznie jakiś romans, najlepiej „Wichrowe Wzgórza” lub cokolwiek Jane Austen, względnie Henry’ego Jamesa. „Śniadanie u Tiffany’ego” (ulubione od czasu pysznej roli niezapomnianej Audrey w ekranizacji tego opowiadania) też się sprawdziło.
Mam swój ulubiony kącik i jest tam sofa. Tuż w salce przy wejściu, ozdobiona poduszkami, w sam raz do zwinięcia się w roli pieska kanapowego. Odkryłam ten miły mebelek przypadkiem, przez meszki czy komary, nie rozróżniam. W sezonie te zwierzątka upodobały sobie ogródek na tyłach lokalu i stoliki przy których siedzą goście. Generalnie nic przeciw meszkom nie mam (też stworzenia Boże), poza tym, że niestety, rozmijają się nam priorytety. One gryzą, a ja nie lubię być gryziona. Dlatego, kiedy mogę (i nie jest za duszno) zagarniam, jako zwierzątko kanapowe, sofę.
Herbata na ogół English Breakfast, względnie czasem coś się wypróbowywuje z bogatej oferty. Można też zjeść, obok ciast i ciasteczek, niezłe naleśniki na słodko i ostro, tosty, grzanki, croissanty z dodatkami i to w całkiem (jak na Warszawę) rozsądnej cenie.
No i klimat, trochę staroświecki, przytulny, urok starych koronek...Tylko arszeniku mi brakowało. Następnym razem wezmę tam "Człowieka, który wiedział za dużo" lub starego, poczciwego Poirota lub pannę Marple, włożę koronkowe rękawiczki, szpilki i będę się bawić w pudelka sofowego. Moze z senchą sakurą w roli głównej - ale do senchy pasowałoby mi coś japońsko-angielskiego. O, "Pejzaż w kolorze sepii" Ishigury, dziwną historię o matce i córce, z dziwną konstrukcją narracyjną.
Czasem nie tylko trzeba się napić, ale i poczytać coś lekkiego.

3 komentarze:

  1. Podoba mi się, jak piszesz Żabko, czasem zastanawiam się, czy bardziej widzę Cię w latach 30., czy może raczej bardziej byś pasowała jako elegancka dama w kapeluszu z początku XX wieku, czy może to wiek XIX raczej, a może wcześniej? :-)) Ciekawa jestem, w jakim czasie Ty umiejscawiasz ten staroświecki klimat, koronki, szpilki i senchę sakurę :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. To zależy od nastroju. Generalnie coś między XIX wiekiem, a latami 30. Kończy się na misz-maszu;).

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, jak to dla mnie brzmi, herbata, naleśniki i croissanty z dodatkami...mmmmm.....Kusisz Żabko, oj kusisz, i jeszcze te staroświeckie klimaty...

    OdpowiedzUsuń

żabi blok

Jako że jest to żabi blok (żabie rysunki będą, będą), witam potencjalnych czytelników stosownym i staroświeckim (jak na żabkę) : kum! kum! kum!