piątek, 20 listopada 2009

Willa

Domy są różne. Ładne, piękne, brzydkie, śmieszne, nowoczesne, nienowoczesne, w stylu takim to a takim, ale wszystkie dają się podzielić na te, które mają duszę i te, które jej nie mają. Dusza domu, to rzecz dziwna. Nieuchwytna rozumem, trudna do wytłumaczenia, wręcz nawet śmieszna. Jak to się dzieje, że często wchodzimy do jakiegoś eleganckiego mieszkania i natychmiast wychodzimy, bo coś jest w nim nie tak? Albo odwrotnie –natrafiasz na mieszkanie paskudne estetycznie, ale mimo to masz ochotę tam pozostać i nie przeszkadza Ci szkaradny żyrandol, dywan aż gryzący w stopy i równie jak żyrandol szkaradna meblościanka? A nowe mieszkania w nowych blokach są tak przeraźliwie zimne, a ich forma tak formalna, że pierwszą rzeczą, którą człowiek robi, to kupuje sobie coś kolorowego, ciepłego i miękkiego?
Czy dusza domu jest wypadkową kilku rzeczy? Tego, kto zbudował mieszkanie (byłoby to więc tchnięcie części własnej duszy w związanie cegły i kamienia) i ludzi, którzy w nim mieszkali? Czy to tylko złudzenie, wytwór naszej fantazji? My sami, antropomorfizujący wszystkie zjawiska i rzeczy i nie mogący ze swej natury uciec przez metaforyzowaniem w języku (co ładnie rozwinęli swego czasu panowie Lakoff i Johnson) usiłujemy uporządkować sobie i oswoić fakt, że coś istnieje poza nami? A jako że już zmetaforyzowaliśmy, to taż metafora wpływa na nasz sposób myślenia, postrzegania rzeczywistości i działania?
Tego jesiennego dnia przechodziłam „na bliższe” – jak zawsze określaliśmy w rodzinie, nieco ironicznie, najdłuższą drogę, jaką można przebyć wracając ze szkoły do domu (i na odwrót), od Piotra Skargi, Tykocińską, trochę wbrew sobie, bo to oznaczało, że znów będę musiała patrzeć na willę Pietrusińskiego. Zaprojektował ją w latach 30. jako miejsce dla siebie i pracownię – po wojnie mu ten domeczek odebrano, dekretem Bieruta i wsadzono tam komitet partyjny. Potem był tam ZUS i Przedszkole, a może na odwrót, później siedziba firmy produkującej jakieś okablowania komputerowe ("Lanster", nawiasem mówiąc z Krakowa), teraz stoi pusta. I ta pustka jest czymś, co sprawia, że wszystko mnie boli. Domy – widma bolą. Aż namacalnie, fizycznie, to jest ten z niedobrych bólów duszy, które przekładają się na ból ciała. Patrzyłam na listopadowy, zrujnowany ogród, na powybijane okna i zniszczoną furtkę, na dach w bardzo dobrym stanie, bo ponoć zmieniany kilkanaście lat temu, za szczęśliwszych dla domu czasów i aż musiałam się złapać za ogrodzenie, bo mnie zakłuło w lewej piersi. Każdy, kto zna to, co się kryje pod pojęciem „domu-widma” ma zapewne jakiś wyniesiony z dzieciństwa obraz, który ubrał sobie w słowa, stwarzając własną językową matrycę. Moja, to zagubiony na skraju rachitycznego lasku, opuszczony drewniany dom, którego ganek zagarnęły jakieś dzikie pachnące zarośla, a nad nieładem we wnętrzu, na wpół zrujnowanymi piecami kaflowymi, starymi szafkami, zbutwiałymi papierami rozrzuconymi po podłodze i lalczyną główką na podłodze, czuwały tylko tłuste krzyżaki w pajęczynach. Wchodziłam tam bohatersko, zamykając oczy i macając gałęzią – zjawisko znane każdemu, kto na widok najmniejszego pająka w odległości dwóch metrów od siebie, mówi bliskim paniki głosem do osoby znajdującej się w tym samym pomieszczeniu: „czy możesz TO jakoś usunąć”? Gazety szeleściły pod nogami, w powietrzu unosił się dziwny zapach stęchlizny i niezamieszkałego od dawna miejsca, słońce wpadało przez okienka, pstrząc wesołymi plamami posadzkę. Podłoga na strychu zapadła się w jednym miejscu, ściany rozszparowały. Chodziłam jak po Krainie Czarów.
„- A tu tacy mieszkali” – poinformowała mnie starsza korpulentna pani na drodze. – „Wygrali coś tam na loterii i kupili sobie ładne porządne mieszkanie w blokach, o tam!”
Machnęła przy tym ręką w kierunku bloków za laskiem, na horyzoncie. – „A to tutaj puste stoi.”
Dom niszczał powoli. Krzaki zagarniały go, dach się zapadł. Aż ktoś, chcący, niechcący zaprószył ogień. Nie wiem, co tam jest teraz, nie odważyłam się od wielu lat pójść, czy pojechać rowerem, choć to jakieś dwadzieścia minut od domu moich rodziców.
A teraz, patrząc na willę, wciśniętą jakimś cudem między szare bloki jak perła w błoto, wspomniałam tamten dom. Tutaj i teraz, jeśli o willę Pietrusińskiego chodzi, no cóż...Podobno jakieś nieuregulowane prawo własności, podobno to, tamto... I ten dom będzie niszczał, jak mnóstwo innych rzeczy. Albo zostanie rozebrany. Lub kupi go jakaś firma na biuro czy miejsce szkoleń. Choć prawdopodobnie to pierwsze, bo komu się opłaca utrzymywać zabytek? Przykładem historia starej parowozowni na Wileńskiej. Przy al. Solidarności stoi też malutka niszczejąca willa, wciśnięta między bloki kolejowe – kiedyś była tam przychodnia weterynaryjna, obecnie nic. Tylko plakietka, informująca o zabytkowości i zabite drzwi, rysujące się mury.
A willa przy Tykocińskiej, cóż. Utrzymanie takiego domu kosztuje, ale – Panie Boże wszystkich zwierzątek dużych i małych – myślałam, opierając czoło o ogrodzenie – jeśli nie może być tak, żebym to ja miała pieniądze, aby kupić willę, jeśli to możliwe, albo wynająć, to niech ją kupi, kupi, wynajmie ktoś miły. Jakaś miła rodzina z dziećmi. Niech ogród zakwitnie, okna ożyją. Niech dzieci tam biegają wśród trawy i kwiatów.
Pan Bóg Wszystkich Zwierzątek, tradycyjnie nie odpowiedział. Dość miał innej roboty. Byłam głodna, ile można stać na zimnym dworze? Westchnęłam, poczekałam, aż przestanie mnie dusza boleć i poszłam. Sobie. Jak będzie ładna pogoda, wezmę szkicownik, ołówki i przecisnę się jakoś przez furtkę. Może się da. Może przypadkiem będzie otwarta.

3 komentarze:

  1. piszesz tak, że budzą się wszystkie bóle duszy, które kiedykolwiek opadały mnie w opuszczonych domach. Pięknie piszesz... Koniecznie narysuj tą willę.
    Weź aparat, cyknij fotkę (nie chodzi o to, by marznąć na dworze), a potem ją narysuj. W listopadzie, z nagim ogrodem, a potem zimą, pod śniegiem, kiedy biel litościwie przykryje zaniedbane badyle i doda im blasku i tajemniczości, a domowi baśniowej aury...

    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, narysuj Mel..Willa Twoimi oczami nabiera cech omal Tajemniczego ogrodu :)) Pięknie się czyta o domach z duszą, o roślinach, które zawłaszczają przestrzeń, o kolejnych właścicielach i Bogu Zwierzątek też :))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ładnie piszesz Żabko, ładnie i ciekawie, obrazowo. Ja też mam taki pusty dom, zapamiętany, a właściwie dwa. To dwa różne obrazy, choć teraz oba te domy są puste - lecz różnica jest taka, że jeden zdaje się mieć oczy wykłute, zaś drugi zamknięte. Jeden już dawno jest martwy, a drugi śpi. Ten martwy mijałam od zawsze w drodze z domu rodziców do sklepu, i zawsze się go bałam. Ten drugi - mieszkałam w nim jako dziecko. Znam go, wiem, jak wyglądają opuszczone pomieszczenia, pamiętam podłogi i kuchnię węglową, małe kratowane okienka zasnuwające się zimą lodem. Ten dom też często mijam i zawsze ze wzruszeniem, ze świadomością, że nikt więcej już w nim nie zamieszkał i nie zamieszka, odkąd ja się z niego wyprowadziłam. I wiem, że ten dom śni swoje zaczarowane sny, wspomina czasy, gdy mieszkały w nim dzieci, gdy w kuchni węglowej - jak w jego sercu - płonął ogień.

    OdpowiedzUsuń

żabi blok

Jako że jest to żabi blok (żabie rysunki będą, będą), witam potencjalnych czytelników stosownym i staroświeckim (jak na żabkę) : kum! kum! kum!